Christa Ludwig, wspaniała niemiecka mezzosopranistka, i jej Głos. Stare i raczej dobre małżeństwo, choć mają za sobą kilka kryzysów. Ich wzajemną relację nadal cechuje wysoka temperatura emocjonalna. Niech nikogo nie zmyli ostry ton Głosu. Przez wiele lat pracował, rzadko się skarżąc. Kiedyś w końcu musi z siebie wyrzucić zadawnione pretensje.
Rozmowa została zamieszczona we wspomnieniach Christy Ludwig, zatytułowanych ... a tak chciałam być primadonną. Tutaj cytuję jej fragment (w przekładzie własnym):
„Głos: (...) wszędzie opowiadasz, jak bardzo się cieszysz, że w przyszłości nie będziesz już śpiewać i zaczniesz nowe życie beze mnie! Czy nie służyłem ci wiernie przez ponad pięćdziesiąt lat? W sumie to okazujesz mi niewdzięczność! Bo sobie pomyślę, że jesteśmy starym małżeństwem i w twoich oczach nie jestem już wystarczająco dobry!
Christa: Ale przecież ja wcale nie to mam na myśli! Jestem ci nieskończenie wdzięczna, że jak dotąd wiernie mi towarzyszyłeś. Ale czy i ty nie masz ochoty przejść na emeryturę i nie musieć już śpiewać? Przecież w końcu i ty nie jesteś już najmłodszy!
Głos: No tak, trochę zmęczony to ja jestem, sama też to zauważasz, szczególnie kiedy każesz mi za dużo mówić. Właściwie jestem stworzony do mówienia, tak jak struny głosowe „normalnych” ludzi. Ale ponieważ już od zawsze miałem piękne brzmienie, już kiedy byłaś dzieckiem, to używałaś mnie zupełnie nienaturalnie do śpiewu artystycznego.
Christa: Tak, ale to było możliwe tylko dlatego, że zostałeś dobrze wyćwiczony. Wiesz, my śpiewacy mówimy o tym „technika”..., od młodości byłeś ostrożnie i troskliwie przyuczany do tego, żeby struny głosowe ci dobrze drgały.
Głos: Tak, tak, ale często mnie przeciążałaś, przede wszystkim gdy rano za wcześnie mnie używałaś! Przecież i ja śpię w nocy i lubię się budzić powoli, zacząć od drobnych ćwiczeń gimnastycznych, a nie musieć od razu wydawać z siebie głośne i wysokie dźwięki. (...) Często mnie przemęczałaś, szczególnie partiami sopranowymi, do których wcale nie byłem stworzony!
Christa: Ale pomyśl, jak pięknie było przezwyciężać nasze wspólne trudności, jak dobrze ze sobą współpracowaliśmy. Czy to nie były świetne czasy, kiedy tak po prostu wybuchaliśmy entuzjazmem, nie myśląc o jutrze. Huknąć dźwiękiem nad stuosobową orkiestrą w potężnej operze ... – czy to nie była rozkosz nie do opisania?
Głos: Tak, tak – ale bo to raz mnie w takich sytuacjach podszczypywałaś, bo z czystej „rozkoszy” zapominałaś mnie solidnie oprzeć na słupie powietrza?
Christa: Wybacz, ale przecież to zdarzało się rzadko.
Głos: Nie, nie, na wysokich dźwiękach nie tylko mnie szczypałaś, ale i naciągałaś moje struny ponad wszelką miarę, tak że potem bolały mnie mięśnie!
Christa: Ale zawsze potem dawałam ci wystarczająco dużo czasu, żeby odpocząć.
Głos: No tak, nie musiałem pracować, śpiewać, ale kazałaś mi mówić! A ja tak chętnie nie wydałbym z siebie ni dźwięku. Chciałem tylko, żeby zostawić mnie w spokoju, przynajmniej na dwa do trzech dni!
Christa: Teraz posłuchaj, naprawdę mówiłam niewiele. Zapytaj mojego męża, moją rodzinę, moich przyjaciół..., a przez telefon w ogóle nie rozmawiałam, bo kusiło mnie, by używać cię wtedy głośniej niż zwykle. I czy ku przerażeniu mojego męża nie spałam w nocy w okładem śmierdzącej pasty na szyi, żebyś był ukrwiony i miał ciepło?”
Rozmowa została zamieszczona we wspomnieniach Christy Ludwig, zatytułowanych ... a tak chciałam być primadonną. Tutaj cytuję jej fragment (w przekładzie własnym):
„Głos: (...) wszędzie opowiadasz, jak bardzo się cieszysz, że w przyszłości nie będziesz już śpiewać i zaczniesz nowe życie beze mnie! Czy nie służyłem ci wiernie przez ponad pięćdziesiąt lat? W sumie to okazujesz mi niewdzięczność! Bo sobie pomyślę, że jesteśmy starym małżeństwem i w twoich oczach nie jestem już wystarczająco dobry!
Christa: Ale przecież ja wcale nie to mam na myśli! Jestem ci nieskończenie wdzięczna, że jak dotąd wiernie mi towarzyszyłeś. Ale czy i ty nie masz ochoty przejść na emeryturę i nie musieć już śpiewać? Przecież w końcu i ty nie jesteś już najmłodszy!
Głos: No tak, trochę zmęczony to ja jestem, sama też to zauważasz, szczególnie kiedy każesz mi za dużo mówić. Właściwie jestem stworzony do mówienia, tak jak struny głosowe „normalnych” ludzi. Ale ponieważ już od zawsze miałem piękne brzmienie, już kiedy byłaś dzieckiem, to używałaś mnie zupełnie nienaturalnie do śpiewu artystycznego.
Christa: Tak, ale to było możliwe tylko dlatego, że zostałeś dobrze wyćwiczony. Wiesz, my śpiewacy mówimy o tym „technika”..., od młodości byłeś ostrożnie i troskliwie przyuczany do tego, żeby struny głosowe ci dobrze drgały.
Głos: Tak, tak, ale często mnie przeciążałaś, przede wszystkim gdy rano za wcześnie mnie używałaś! Przecież i ja śpię w nocy i lubię się budzić powoli, zacząć od drobnych ćwiczeń gimnastycznych, a nie musieć od razu wydawać z siebie głośne i wysokie dźwięki. (...) Często mnie przemęczałaś, szczególnie partiami sopranowymi, do których wcale nie byłem stworzony!
Christa: Ale pomyśl, jak pięknie było przezwyciężać nasze wspólne trudności, jak dobrze ze sobą współpracowaliśmy. Czy to nie były świetne czasy, kiedy tak po prostu wybuchaliśmy entuzjazmem, nie myśląc o jutrze. Huknąć dźwiękiem nad stuosobową orkiestrą w potężnej operze ... – czy to nie była rozkosz nie do opisania?
Głos: Tak, tak – ale bo to raz mnie w takich sytuacjach podszczypywałaś, bo z czystej „rozkoszy” zapominałaś mnie solidnie oprzeć na słupie powietrza?
Christa: Wybacz, ale przecież to zdarzało się rzadko.
Głos: Nie, nie, na wysokich dźwiękach nie tylko mnie szczypałaś, ale i naciągałaś moje struny ponad wszelką miarę, tak że potem bolały mnie mięśnie!
Christa: Ale zawsze potem dawałam ci wystarczająco dużo czasu, żeby odpocząć.
Głos: No tak, nie musiałem pracować, śpiewać, ale kazałaś mi mówić! A ja tak chętnie nie wydałbym z siebie ni dźwięku. Chciałem tylko, żeby zostawić mnie w spokoju, przynajmniej na dwa do trzech dni!
Christa: Teraz posłuchaj, naprawdę mówiłam niewiele. Zapytaj mojego męża, moją rodzinę, moich przyjaciół..., a przez telefon w ogóle nie rozmawiałam, bo kusiło mnie, by używać cię wtedy głośniej niż zwykle. I czy ku przerażeniu mojego męża nie spałam w nocy w okładem śmierdzącej pasty na szyi, żebyś był ukrwiony i miał ciepło?”
6 komentarzy:
Rozumiem, że to inspiracja wpisem Pani Kierowniczki o Jessye Norman? I pytaniem rodzącym się w głowie, co też ona mówi do swojego głosu (i vice versa). I jak się porozumiewają...
Mam wątpliwości, czy Jessye w ogóle rozmawia ze swoim głosem... Gdyby go słuchała, to może byłby bardziej stabilny intonacyjnie ;-) Właściwie głos i wokalistyka to dla mnie temat permanentnie "na tapecie". Teoretycznie i w praktyce. A wspomnienia Christy Ludwig należą do moich ulubionych. Pisze bez ogródek, z poczuciem humoru i dystansem do siebie. Wpis PK sprawił, że z dużą przyjemnością do tych wspomnień wrócilam :)
To ja się tylko pochwalę, że u mnie w tle właśnie śpiewają Natalie Dessay i Emmanuelle Haim Bacha w duecie ;D Ciekawie się to śledzi, choć przynajmniej Emmanuelle Haim nie musi tak dbać o swój własny aparat głosowy jako dyrygentka ;)
Ojej, to pani Natalia śpiewa Bacha? Ciekawa jestem, jak jej to wychodzi. I co na to jej głos :) Czy to kantaty (mignęła mi kiedyś gdzieś ich płyta z rozczochraną głową na okładce)?
Tak. Kantaty.
Jej głos nie bardzo mi pasuje do Bacha. Przynajmniej nigdy nie pasował. Wczoraj zdołałem tylko zerknąc na 'bonusowe' DVD, gdzie są fragmenty. Tu się ten bonusowy filmik zaczyna: http://www.youtube.com/watch?v=TzINaqq8Mu4
Natalie wygląda w tych płomieniach świec jak koliber, szczególnie kiedy szybko i płynnie macha ręką ;) Dzięki za ciekawy trop - sporo jest tych fragmentów na youtubie. Bach rzeczywiście nie jest tu z tych "wierzgających słowem i warczących rytmem" ;) Raczej taki aksamitny i o zaokrąglonych kształtach. Ale i tak ciekawie posłuchać, bo Natalie D. nigdy bym z Bachem "nie pożeniła" ;) Barwowo jest dla mnie z zupełnie innego świata. Co oczywiście nie oznacza, że chciałabym odebrać jej prawo do śpiewania Bacha :-)
Prześlij komentarz