W poniedziałek byłam w Warszawie na koncercie „Sinfonii Varsovii” i Marca Minkowskiego. Postanowiłam przed tym koncertem obchodzić się oszczędnie z muzyką i jakieś trzy dni wcześniej „odstawiłam konserwy” – nie słuchałam żadnych nagrań (no może z wyjątkiem kilku drobnych fragmentów Mszy h-moll w interpretacji rzeczonego). Mija trzeci dzień od koncertu, a ja nadal nie mam ochoty na włączenie czegokolwiek. Cały czas we mnie trwa ”La Danse des morts” („Taniec umarłych”) Oliviera Greifa. Jakiś taki pogłos, echo, czy może coś jeszcze innego. I ogólne wrażenie muzycznego bogactwa, którego miałam okazję doświadczyć.
Po raz kolejny, tym razem wyjątkowo dogłębny przekonuję się, że nie ma to jak muzyka na żywo (a już w TAKIM wykonaniu!). I mam prawie-noworoczne postanowienie – nie słuchać muzyki w tle ani powierzchownie (zdarzało mi się rzadko, teraz decyduję, że świadomie będę tego unikać). Prawie-noworoczne, bo już wprowadzone w życie*. Do zrealizowania pewnie tylko w domu, w miejscach publicznych przecież nie mam wyboru. Chcę słuchać muzyki tylko wtedy, gdy mogę jej poświęcić całą uwagę, czyli naprawdę ją usłyszeć.
*Uznaję postanowienia wcielane natychmiast w życie. Z innymi miałam raczej złe doświadczenia i nie dowierzam ich skuteczności. A już te noworoczne...
Coś mi się zdaje, że się przeprowadzę :-) Zapraszam pod http://zachwyty.wordpress.com/
*Uznaję postanowienia wcielane natychmiast w życie. Z innymi miałam raczej złe doświadczenia i nie dowierzam ich skuteczności. A już te noworoczne...
Coś mi się zdaje, że się przeprowadzę :-) Zapraszam pod http://zachwyty.wordpress.com/