środa, 19 listopada 2008

Alchemik

Z okazji 180. rocznicy śmierci Franza Schuberta

E.T.A. Hoffmann napisał kiedyś w recenzji, uskarżając się na pieśni lipskiego organisty Riehma: „Kompozytor, wiedziony głębszym sensem wiersza, musiałby skupić jak w soczewce wszystkie afekty, i z tego miejsca stworzyć melodię, której dźwięki przemienią się w symbole wszystkich wypowiedzianych w wierszu afektów.” Nie wiedząc o tym wcale, Hoffmann pisał o Schubercie, alchemiku pieśni, który stapia tekst i materię muzyczną w nową całość. U niego muzyka nie kuśtyka za tekstem, nie ilustruje go, muzyka staje się tekstem a jednocześnie czymś więcej – pieśnią właśnie.
Swego czasu tłumaczyłam fragmenty tekstu o Schubercie „Pielgrzym czy wędrowiec” z książki Petera Paula Kaspara „Ein großer Gesang. Musik in Religion und Gottesdienst”. Jest tam mowa m.in. o pocieszeniu, jakie może płynąć z zaakceptowania kruchości naszej egzystencji: „Jeśli muzyka może kiedykolwiek pocieszać – a jej przyjaciele twierdzą, że tak jest – może to tylko muzyka uczciwa, muzyka, która odmawia pokrywania nieprzyjemnych stron życia lepką cukrową glazurą. Prawdziwa sztuka widzi również ból, żałobę i gniew. Jeśli z ich powodu nie traci nadziei, to czasem udaje się jej uśmiechnąć przez łzy. I ten uśmiech przez łzy pocieszająco pobrzmiewa z muzyki cierpiącego z powodu życia i rozbijającego się w końcu o nie melancholika Franza Schuberta.”
Esencją takiego właśnie pocieszenia opartego na prawdzie jest dla mnie pieśń „An die Musik” do tekstu przyjaciela Schuberta, Franza Schobera. I nikt inny nie przekonuje mnie nią tak jak Thomas Quasthoff. Jeden z najwybitniejszych współczesnych niemieckich barytonów. Śpiewak mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Urodził się z niedorozwojem kończyn, spowodowanym zażywaniem przez matkę w czasie ciąży talidomidu - wówczas często stosowanego leku dostępnego bez recepty. W to, że będzie śpiewakiem, nie wierzył przez długi czas nikt oprócz jego ojca, który załatwił mu prywatne lekcje śpiewu. Nie przyjęto go, mimo świetnych predyspozycji wokalnych, do Wyższej Szkoły Muzycznej w Hanowerze. Uzasadnienie – fizyczna niemożność gry na fortepianie. Quasthoff studiował prawo (szybko rzucił), pracował w banku, w radiu i coraz częściej występował. W 1988 roku wygrał Konkurs ARD w Monachium i od tego momentu nic już nie mogło zatrzymać rozwoju jego kariery. A tak ten doświadczony przez los i spełniony człowiek śpiewa „Do muzyki” Franza Schuberta.

piątek, 14 listopada 2008

Gdy głos ma głos

Christa Ludwig, wspaniała niemiecka mezzosopranistka, i jej Głos. Stare i raczej dobre małżeństwo, choć mają za sobą kilka kryzysów. Ich wzajemną relację nadal cechuje wysoka temperatura emocjonalna. Niech nikogo nie zmyli ostry ton Głosu. Przez wiele lat pracował, rzadko się skarżąc. Kiedyś w końcu musi z siebie wyrzucić zadawnione pretensje.
Rozmowa została zamieszczona we wspomnieniach Christy Ludwig, zatytułowanych ... a tak chciałam być primadonną. Tutaj cytuję jej fragment (w przekładzie własnym):

Głos: (...) wszędzie opowiadasz, jak bardzo się cieszysz, że w przyszłości nie będziesz już śpiewać i zaczniesz nowe życie beze mnie! Czy nie służyłem ci wiernie przez ponad pięćdziesiąt lat? W sumie to okazujesz mi niewdzięczność! Bo sobie pomyślę, że jesteśmy starym małżeństwem i w twoich oczach nie jestem już wystarczająco dobry!
Christa: Ale przecież ja wcale nie to mam na myśli! Jestem ci nieskończenie wdzięczna, że jak dotąd wiernie mi towarzyszyłeś. Ale czy i ty nie masz ochoty przejść na emeryturę i nie musieć już śpiewać? Przecież w końcu i ty nie jesteś już najmłodszy!
Głos: No tak, trochę zmęczony to ja jestem, sama też to zauważasz, szczególnie kiedy każesz mi za dużo mówić. Właściwie jestem stworzony do mówienia, tak jak struny głosowe „normalnych” ludzi. Ale ponieważ już od zawsze miałem piękne brzmienie, już kiedy byłaś dzieckiem, to używałaś mnie zupełnie nienaturalnie do śpiewu artystycznego.
Christa: Tak, ale to było możliwe tylko dlatego, że zostałeś dobrze wyćwiczony. Wiesz, my śpiewacy mówimy o tym „technika”..., od młodości byłeś ostrożnie i troskliwie przyuczany do tego, żeby struny głosowe ci dobrze drgały.
Głos: Tak, tak, ale często mnie przeciążałaś, przede wszystkim gdy rano za wcześnie mnie używałaś! Przecież i ja śpię w nocy i lubię się budzić powoli, zacząć od drobnych ćwiczeń gimnastycznych, a nie musieć od razu wydawać z siebie głośne i wysokie dźwięki. (...) Często mnie przemęczałaś, szczególnie partiami sopranowymi, do których wcale nie byłem stworzony!
Christa: Ale pomyśl, jak pięknie było przezwyciężać nasze wspólne trudności, jak dobrze ze sobą współpracowaliśmy. Czy to nie były świetne czasy, kiedy tak po prostu wybuchaliśmy entuzjazmem, nie myśląc o jutrze. Huknąć dźwiękiem nad stuosobową orkiestrą w potężnej operze ... – czy to nie była rozkosz nie do opisania?
Głos: Tak, tak – ale bo to raz mnie w takich sytuacjach podszczypywałaś, bo z czystej „rozkoszy” zapominałaś mnie solidnie oprzeć na słupie powietrza?
Christa: Wybacz, ale przecież to zdarzało się rzadko.
Głos: Nie, nie, na wysokich dźwiękach nie tylko mnie szczypałaś, ale i naciągałaś moje struny ponad wszelką miarę, tak że potem bolały mnie mięśnie!
Christa: Ale zawsze potem dawałam ci wystarczająco dużo czasu, żeby odpocząć.
Głos: No tak, nie musiałem pracować, śpiewać, ale kazałaś mi mówić! A ja tak chętnie nie wydałbym z siebie ni dźwięku. Chciałem tylko, żeby zostawić mnie w spokoju, przynajmniej na dwa do trzech dni!
Christa: Teraz posłuchaj, naprawdę mówiłam niewiele. Zapytaj mojego męża, moją rodzinę, moich przyjaciół..., a przez telefon w ogóle nie rozmawiałam, bo kusiło mnie, by używać cię wtedy głośniej niż zwykle. I czy ku przerażeniu mojego męża nie spałam w nocy w okładem śmierdzącej pasty na szyi, żebyś był ukrwiony i miał ciepło?”