Wczoraj w Łodzi wysłuchałam pierwszego w tym sezonie koncertu z cyklu „Gdy muzyka była młodsza”. Były to duety skrzypcowe czterech kompozytorów: Jana Baptysty Kleczyńskiego (1756-1828), Bazylego Bohdanowicza (1740-1817), Feliksa Janiewicza (1762-1848) i Joachima Kaczkowskiego (1786-1829). Grali Sirkka-Liisa Kaakinen i Zbigniew Pilch. Sirkka-Liisa to wieloletnia koncertmistrzyni „Collegium Vocale Gent”, członkini kilku innych znakomitych europejskich formacji, skrzypaczka emanująca świadomością kształtowania barwy dźwięku, frazy i formy. Odebrałam ją jako intensywnie obecną w sensie muzycznym (do muzyków jej pokroju zupełnie nie pasuje mi słowo odtwórca), jak i w sensie świadomości sytuacji koncertowej i kontaktu z słuchaczem. Zbigniew Pilch z kolei sprawia na mnie wrażenie, jakby urodził się ze skrzypcami w rękach. Przy całej wirtuozerii (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) jego gry jest w nim jakaś nieskażona przestrzeń, która emanuje na zewnątrz. A połączenie tych dwóch żywiołów dało trzecią jakość, jeszcze lepszą i żywotniejszą, bogatszą niż prosta suma „składników”.
Miałam wrażenie, że na jakimś niedefiniowalnym dla mnie poziomie wszyscy uczestniczymy w dzianiu się muzyki, wzmacniając ją siłą swojego skupienia. Zwykle czuję się współodpowiedzialna za koncert również w roli słuchacza, a jedyne co mogę dać wykonawcy to moja stuprocentowa uwaga. Nie jest to uwaga wysilona, raczej rodzaj swobodnego zniknięcia, rozpłynięcia się muzycznym dzianiu się. Tak było i wczoraj.
Bardzo dobrze się stało, że w programie koncertu były utwory nieznane. Daleka jestem od podejścia inżyniera Mamonia z „Rejsu”, któremu podobają się wyłącznie już raz zasłyszane melodie („przez reminiscencję”). Fakt, że nie znałam żadnego z wykonywanych utworów, odmłodził mnie w roli słuchaczki. Cofnął do stanu, w którym wszystko jest nowe, świeże i zaskakujące. Do stanu, w którym nie analizuje się wykonania pod kątem tego, czy tym razem jest lepsze, gorsze czy może inne. Do stanu, w którym w tle nie dźwięczy wryta w mózg, uznana dawno temu za wzorcową interpretacja. Chciałabym kiedyś choć przez chwilę posłuchać muzyki uszami człowieka, dla którego zorganizowany świat dźwięków był świętem, który z muzyką miał styczność bardzo rzadko i tylko na żywo. I choć raczej nie ma już powrotu do takiej niewinności, to czasem, tak jak wczoraj, pojawia się jej przeczucie, eteryczny przebłysk. I wtedy słuchaczka staje się na chwilę (o wieki) młodsza.